Wczorajszy koncert
półfinałowy 57. Konkursu Piosenki Eurowizji trudno będzie zaliczyć do tych
najbardziej udanych. Duży wkład finansowy i organizacyjny co prawda dało się
zauważyć, ale nie wywierał on tak dużego wrażenia, jak życzyliby sobie
organizatorzy.
Gromy posypały się na
trójkę gospodarzy koncertu. Dotyczą one zwłaszcza dowcipnych uwag na temat
francuskojęzycznej części konferansjerki i problemów w przyswojeniu kwestii w
tym języku. Podobno przy wspominaniu szóstki finalistów zapomnieli o Hiszpanii
(to dziwne, ale ja wyraźnie słyszałem pełną listę big5 i gospodarza konkursu).
Czy ich grzechy były aż tak ciężkie? To już każdy oceni sam.
Każdy z występów
poprzedzały tradycyjne pocztówki. Przedstawiały one ciekawe miejsca Azerbejdżanu
opatrzone hasłami opisującymi „temat” (np. przed występem Izraela mieliśmy
filmik opatrzony tytułem „Holy Land”) do wtóru folkowej muzyki. Zdjęcia były
piękne (choć prawie na pewno „poprawiane”), muzyka energiczna, ale całość była
zupełnie oderwana od uczestników, których zapowiadała, a przy dziesiątym
odtworzeniu tego samego schematu stawała się zwyczajnie nużąca.
Technika i w tym roku
wymknęła się spod kontroli. Wokalistka grupy Mandinga w trakcie występu
wskazywała na problemy z odsłuchem i swój występ kończyła bez niego. W
niektórych transmisjach internetowych obraz „nie mieścił się” w okienku. A
praca kamer, choć dawała szerokie możliwości, to wciąż chyba brakuje kogoś, kto
miałby pomysł, by te możliwości w pełni wykorzystać.
Co do
samych wyników, zdecydowaną większość awansujących można było z powodzeniem
wskazać bez słuchania piosenek i oglądania występów (czasem wbrew ich jakości).
Bukmacherzy wykazali się 90-procentową skutecznością w swoich przewidywaniach,
dawali awans Szwajcarii, w zależności od firmy kosztem Albanii lub Węgier.
Ponownie kilka
obiecujących występów okazało się niewystarczających do zajęcia miejsca w
finale. Zobaczmy występy tych, którym się nie udało:
Ostrysii nie wybaczę...
OdpowiedzUsuń