I po półfinałach. Cały
zapas confetti przewidziany na czwartkowy koncert został zrzucony na scenę i
publiczność, wszystkie fajerwerki wystrzeliły, wszystkie kłęby dymu rozwiały
się w powietrzu, a wraz z nimi nadzieje niektórych na powtórzenie swojego
występu w sobotę. Dym, fajerwerki i confetti jutro znów zostanie zamontowane w
hali, by ponownie poprawiać pokazy występujących, odesłani wczoraj i we wtorek
do domu wykonawcy swoją tegoroczną szansę stracili bezpowrotnie. Kogoś będzie
żal?
Tak jak pierwszy półfinał
tegorocznej Eurowizji zbierał niemal wyłącznie pochlebne komentarze i oceny,
tak ten drugi wypadł co najmniej blado. Niby elementy składowe te same, ale
mniej efektowne, mniej dopracowane, gorzej pokazane i niezbyt interesujące.
Zaczęło się od hucznie
zapowiadanego występu tańczącej orkiestry. I choć temat był ciekawy, pomysł
całkiem dobry a przedstawienie przejścia od symfonii do komputera pomysłowe, to
jednak pokaz nie zachęcał do pozostania przed ekranami tak, jak powinien. Potem
scenę w panowanie wzięła gospodyni wieczoru, Petra Mede w czarno-złotej
kreacji żywcem wyjętej z prospektu domu
pogrzebowego (mistrz Gaultier albo styliści Petry się nie popisali). Co gorsza,
potem wcale nie było lepiej... za to ewidentnym atutem była część historyczna koncertu, czyli pocztówka z lat 80. 90. i początku XXI wieku na ESC.
O uczestnikach tego
półfinału mówiło się dużo i dobrze przed jego rozegraniem. I cóż z tego, gdy w
kluczowym momencie mało kto nie zawiódł? Skazywana na pożarcie Łotwa dała jeden
z najradośniejszych występów (nie mylić z najlepszych) w tej edycji ESC, z
kolei lansowana na ostatnią nadzieję Bałkanów ekipa macedońska zabłysnęła tylko
zgubionymi okularami Vlatka i ogólnym chaosem na scenie. Powracający duet
bułgarski na scenie rozsypał się kompletnie i trudno znaleźć wytłumaczenie dla
tak fatalnego występu. Faworyzowana Norwegia straszyła wszystkim, od
przerażających dźwięków na początku, nienajlepsze brzmienie w środku i
paralityczny ruch sceniczny przez pełne trzy minuty. Nawet w opiewanym występie
gruzińskim elementy choreograficzne wyglądają na dopychane kolanem.
Kogo wiec wybrali jurorzy
i widzowie show? Najpierw tych, których powinni i wybierają zawsze:
Azerbejdżan, Gruzja i Grecja. Potem tych, którzy typowani byli do awansu, ale
nie zawsze im się udawało: Finlandia, Islandia, Norwegia i Gruzja. W końcu
tych, których pozycja w notowaniach była średnia lub słaba, ale i tak zazwyczaj
wystarcza im poparcia do awansu, czyli Armenia i Rumunia. Stawkę uzupełniają
Węgry, które swoją innością zjednały sobie publiczność. Kogo brakuje? Po raz
kolejny w sobotnim koncercie nie zobaczymy reprezentanta Izraela, choć
wczorajszy występ oceniany jest dobrze. Nie udało się znów awansować San
Marino, choć przyjęcie tegorocznej piosenki było gorące. Zwolennicy powrotu
małych europejskich krajów na Eurowizję nie dostali nawet pół argumentu...
Po 17. prezentacjach
konkursowych wystąpiły młode nadzieje szwedzkiego popu. I choć nie od wczoraj
wiemy, że Agnes i Darin śpiewać potrafią, to jednak ich wczorajszy występ był
raczej klasyczną przerwą w koncercie niż pełnowartościowym IntervalAct. Oby to
wszystko był tylko chwilowy kryzys przed eksplozją w sobotę.
Przypomnijmy sobie występy
wyeliminowanych wczoraj reprezentacji:
Wczoraj wyeliminowana
reprezentantka Izraela, Moran Mazor, kończy dziś 22 lata. Wszystkiego
najlepszego!
Kolejność startową finału
58. Konkursu Piosenki Eurowizji znajdziecie na karcie ESC 2013.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz