Wszystkie wydarzenia
jubileuszowego, 50. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu za nami. 3
dni Festiwalu, 3 koncerty konkursowe, Kabareton i Gala 50-lecia, oto program
trzech wieczorów. Miało być godnie, miało być energetycznie, miało być tak, jak
na to zasłużyło wydarzenie, które przez wiele lat kształtowało rodzimy rynek
muzyczny. Udało się? Każdy, kto widział choć fragmenty relacji z opolskiego
amfiteatru ma pewnie swoją opinię na ten temat. Moim zdaniem TVP nie powinna
zapisać KFPP po stronie sukcesów (choć pewnie to zrobi).
Kłopoty zaczęły się
jeszcze przed startem Festiwalu. Szereg kontrowersji towarzyszył samej listy
uczestników koncertów. Z Premier wycofała się Patrycja Markowska, z koncertu
galowego zrezygnowała Edyta Górniak, zespoły Brathanki i Łzy wystosowały
oświadczenia wyrażające niezadowolenie z zaproszeń dla Haliny Mlynkovej i Ani
Wyszkoni, które na scenie prezentowały przeboje... obu wymienionych grup. O
brak zaproszenia (czy raczej mocno spóźnione zaproszenie) Wojciecha
Młynarskiego dopominała się jego córka, Agata. Koncerty odbyły się bez nich,
niesmak pozostał.
Pierwszy dzień
festiwalowego grania to Premiery i Debiuty (uporczywie poprzedzane słowem
Super, zresztą jak wszystko w Opolu). I tu pytanie do oglądających ten pierwszy
koncert – pamiętacie którąś z konkursowych piosenek? Większość pewnie pamięta
fatalne wykonanie utworu Człowieczy los Joanny Moro, odtwórczyni głównej roli w
serialu Anna German. Taka sobie kondycja polskiego rynku muzycznego i utracona
zdolność KFPP do lansowania przebojów znalazły tu kumulację. Zwycięstwo Golec
uOrkiestry z piosenką Młody maj nie zwiastują odwrócenia tej tendencji. W tym
otoczeniu na największą gwiazdę Premier wyrósł... prowadzący koncert Artur
Andrus. I to jak na razie tyle... Zwycięstwo Natalii Sikory w koncercie
Debiutów (a jakże, też Super) poświęconym przebojom opolskiej legendy, Maryli
Rodowicz, bardzo łatwo można było przewidzieć. Choć, czy jej rozdzierające
wykonanie utworu Konie zasługuje na nagrodę im. Anny Jantar? Można długo
dyskutować na ten temat.
Drugi dzień w Opolu to
SuperJedynki (!) i Kabareton (wyjątkowo nie Super). Tu również nie obyło się
bez kreślenia w scenariuszu. W ostatniej chwili wypadła jedna z kategorii
głosowania – SuperAlbum. Szkoda, bo była to najlepiej obsadzona kategoria. Ania
Dąbrowska i Artur Andrus to wykonawcy zdolni nieco podkręcić jakość koncertu. A
tak usłyszeliśmy osiem występów (czy choć jeden z nich był super?), w których
nagrody zgarnęli: Enej za utwór Skrzydlate ręce, Ewelina Lisowska, Rafał
Brzozowski i Pectus (ten ostatni zespół wyjedzie z Opola z dwiema
Superjedynkami, zdobył bowiem nagrodę w kategorii SuperWystęp). W polskiej
telewizji aż roi się od programów kabaretowych, więc o opolskim Kabaretonie nie
ma co się szerzej rozpisywać – przegląd grup i solistów kabaretowych miał
kształt dość typowy, a nawiązania do legendarnych skeczy kabaretu Tey pozostał
na poziomie umownym (poza Rudim Schubertem – łącznikiem obu konwencji).
I w końcu wspomnienia, to,
co Opole XXI wieku kocha najbardziej – przypominanie na różne sposoby jak to
drzewiej bywało... no właśnie, bywało, bo na pewno już nie jest. Mnie
najbardziej zawiodła zachowawczość realizatorów koncertu, dumnie odwołujących
się do legendarnych opolskich widowisk „Nastroje, nas troje” z 1977 roku i
„Zielono mi” z 1997. Jedynym elementem łączącym wszystkie trzy koncerty były
ustawione na scenie stoliki i kilkoro siedzących przy nich wykonawców. O ile
wtedy odważono się na przearanżowanie scenografii tak, by stworzyć klimat
kameralny, nieco intymny, skrócić dystans między wykonawcami i między
wykonawcami a publicznością. Artyści przysiadali się do siebie, rozmawiali,
żartowali tworząc specyficzną atmosferę koncertów. Tym razem dostaliśmy ledwie
drętwą podróbkę tamtych wydarzeń. Kilka rozstawionych po kątach stolików,
żadnego ruchu, drętwo siedzące gwiazdy (z których i tak wiele zniknęło za
kulisami tak szybko, jak to było możliwe), wszystko osadzone w standardowej
futurystycznej scenografii. Być może to mało istotne elementy, ale wystarczy
porównać trzy wspomniane koncerty, by zauważyć, jaka przepaść dzieli dwa
pierwsze od ostatniego. Szkoda, pomysł, choć bardzo dobry, został koncertowo
zmarnowany. Sam dobór wykonawców też pozostaje dyskusyjny (już nawet pomijając
pretensje poruszone wcześniej). Kiepsko wypadły popisy Natalii Kukulskiej z
hitami mamy, słabo zmagania Feel z repertuarem Budki Suflera (choć tu
zaskakująco dużo jest pozytywnych komentarzy). Na pewno uwagę zwróciło pełne
pasji wykonanie Dziwny jest ten świat Natalii Niemen, córki Czesława. Nie
zawiedli sprawdzeni przez wiele lat artyści: Alicja Majewska, Zbigniew Wodecki,
Stan Borys, Magda Umer czy Irena Santor. Oczekiwaniom sprostali ci obecni na
scenie nieco krócej: Kombi, Mieczysław Szcześniak, Renata Przemyk czy Kayah i
Ania Rusowicz (świetna w repertuarze rodziców, w swoim... może to przemilczmy).
Mimo słabej organizacji i niektórych chybionych wyborów wykonawców, i tam w
niedzielę zobaczyliśmy chyba najlepszy koncert tego festiwalu, kanon polskiej
muzyki rozrywkowej (po raz kolejny) zrobił swoje. Aż strach pomyśleć, ile
jeszcze jubileuszy będzie trzeba obejść tym samym zestawem piosenek. Stan
polskiej sceny muzycznej celnie podsumowali wczoraj Maria Szabłowska i
Włodzimierz Korcz w krótkiej rozmowie na opolskiej scenie:
„MS: Jak się pisze takie
hity?
WK: Ja nie wiem, jak się
teraz pisze, sądzę, że teraz się produkuje, a kiedyś się komponowało. To jest
podstawowa różnica...”
Nagrania z 50.KFPP
znajdziecie na stronie Festiwalu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz